Hemofilia

Zmarł Stanisław Barańczak. Niestety, już nie będzie mu dane cokolwiek napisać. Powstanie o nim zapewne niejeden wspominkowy artykuł. Osobiście wolę go jednak podsumować wierszem, który ułożył o sobie. I nie tylko o sobie. 



"Szpital, w Okresie Błędów sklecony z pustaków
 w ramach akcji "dogonić i przegonić Zachód",

był pustakiem-gigantem, który padł na plecy
powalony ceglicą (rodzaj apopleksji)

i czekał teraz na ostatnie namaszczenie
cementem chmur - by inną ostatnią rzecz, tchnienie,

wydały nozdrza jego samogłosek (pustak
ma tę parę otworów zawsze) albo USTA

ziejące jeszcze bardziej symetrycznie w słowie
PUSTAK. W tych szkolnych latach miałem jedno w głowie:

nie chemię ani, Boże broń, trygonometrię,
nauki, jak twierdziłem, zbędne mi kompletnie,

lecz słowa, ich kontury, konszachty, koneksje -
chyba, że, oczywiście, myślałem o seksie,

duszne pojęcie o nim znajdując w Henryku
Siemiradzkim i rzędach kropek u klasyków

oraz, pośrednio, w fakcie kompletnego b r a k u
seksu w powiastkach typu "O Jurku, junaku

z brygady SP". Tego dnia, coraz szpitalniej
czując się pod plakatem TĘP DUR w poczekalni

(miałem tu przyjść po matkę i czekać pod drzwiami
STOMATOLOGICZNEGO, bo stała przed nami

konieczność znalezienia w sklepach - nie pamiętam:
płaszcza? Widać nie mogła porzucić pacjenta,

szczególnie - jeśli tknął go już ząb bormaszyny),
czekałem biernie, nawet nienaburmuszony,

raczej senny; szukałem podpórek dla powiek
w czymkolwiek, co dało się czytać, w jakiejkolwiek

balustradce napisu. PEDANTYCZNY, nagle
wpadło mi w oko, ODDZIAŁ PEDANTYCZNY? Ładnie.

Nie, PEDIATRYCZNY; pod tym, tonem niemal raźnym
("Mogło być gorzej"), nawias: (CHORÓB NIEZAKAŹNYCH).

Szkoda mi było mojej wersji. Z niej wydrapać
garść liter - miałoby się DZIAŁ ANTYCZNY (ZAKAZ),

myślałem, mrużąc znowu oczy. Moją pasją
było wtedy wydrapy- lub wymazywactwo,

w którym mózg, w funkcji gąbki albo gumki-myszki,
ścierając jedną z liter, zmienia sensy wszystkim

słowom z reklam sklepików, fasad komitetów
tak w każdym razie dzieje się w przypadku F. LETÓW

ŚLEDZIOWYCH albo W. WALC. O LEPSZE JUTRO
wiodącej Naród Partii. Zza drzwi nagle buchnął

krótki, stłumiony krzyk czy jęk kilkorga głosów,
kremowość poczekalni w niepojęty sposób

przytłumił w jednej chwili biały zamęt kitli:
niektórzy biegli dokądś, klnąc, inni znów chrypli

od wołania: "Co z tlenem? Ściągajcie z interny,
bo nam chłopak odjedzie!" W ten niemiłosierny

zgiełk (może miłosierny też - po szpitalnemu)
wniesiono (na krzesełku, nie wiadomo czemu)

kogoś o bladej tak, że aż przejrzystej skórze;
do kąta ust przyciskał - niemożliwe: różę? -

nie, tylko przekrwioną na wskroś paczkę gazy.
Pielęgniarka, zbyt w nerwach, by mnie zauważyć,

streszczała sytuację fachowym półszeptem
recepcjonistce: - On z tych, co im krew nie krzepnie;

zatnie się taki w palec, ukłuje - krew leci
jak woda z kranu; nie ma siły na te rzeczy.

Mieli go właśnie badać, pokazać studentom,
a jemu w termometrze szkło wzięło i pękło,

właśnie jak go miał w ustach. - Niesiony do windy
chłopiec wbijał wzrok w ziemię, jakby czuł się winny:

winny czemuś? czy czegoś? wszystkiego? wszystkiemu?
Jaka jest składania winy, przypadku, systemu,

losu, obojętności, znużenia, współczucia?
Nie znałem tych języków. On już znać je musiał.

Podniósł głowę dopiero gdy syknęły za nim
drzwi windy; zdążył jeszcze dostrzec i mnie, zanim

wniesiono go do środka. Język skargi, krzywdy?
Tych nie znał. Nie spotkałem go już potem nigdy."



Stanisław Barańczak, Hemofilia (w:) "Wiersze zebrane", Kraków 2007, s. 491-494.

Komentarze

Popularne posty