Risus sardonicus
Na zewnątrz jest mokro i mgliście. Drzewa wyłysiały już całkowicie. Listopad w końcu zaczął przypominać samego siebie.
Wyjeżdżam. Pociąg opuszcza dworzec i niespiesznie toczy się w kierunku Sędziszowa. Mija wysprejowany murek w okolicy zakładów drobiarskich. "JEBAĆ PODKARPACKIE" od razu wpada mi w oko. Prawy kącik ust lekko mi się unosi.
W walizce, oprócz ciuchów i książek, wiozę także szaro-zielony telefon z RWT, kolekcję plastikowych zwierzątek, gumowe smerfy oraz kolekcję klocków do nauki liter i cyfr. Mimo, iż zrobione z tworzyw sztucznych swoje ważą. Nawet mój ojciec nie dał rady położyć mojej walizki na górnej półce bagażowej. Postawny, dojrzały mężczyzna ugiął się pod ciężarem mojego analogowego dzieciństwa.
Komentarze
Prześlij komentarz