Nowy wspaniały świat

Ostatni dzień chorobowego. Przypominam nieco kolosa na glinianych nogach: wystarczy jedno lekkie kopnięcie po kostkach i lecę. Śmieszy mnie to, zwłaszcza gdy patrzę na swoją zmęczoną chorobą twarz. Oj klaunie, i tak Ci powiedzą, że wyglądasz kwitnąco. Nie wiem, może niektórzy traktują moje chorowanie jak zwiastun jakiegoś wielkiego nieszczęścia, po ujrzeniu którego trzeba się zamknąć w domu i nie dawać znaku życia, by broń Boże nie obudzić „złego”. Klaun nie może chorować, nie może się nie śmiać. Choroba trefnisia to niemal zagłada atomowa. I niby się parę osób odezwało, ale śmiem wątpić, iż to z troski o mnie. Chyba bardziej dało o sobie znać uzależnienie od darmowej rozrywki, ale przecież nikt tego głośno nie przyzna. Uwielbiamy pławić się w wyrafinowanym kłamstwie, obiecywać złote góry za piecem, by choć przez chwilę w cudzych, ale przede wszystkim we własnych oczach poczuć się nieco lepszym.

Dzwonię do osoby X. Osoba X nie może rozmawiać. Kolejny raz z rzędu. Ach, to zmęczenie. Przepraszam, jakoś w nie dowierzam, bo podobno „chcieć znaczy móc”. Nie? To nie działa w obie strony? To tylko bat na „leni”, którzy tłumaczą się depresją? Ależ nie, mnie przecież musi się coś roić, bo jestem zaburzona.

I to jest właśnie ta normalność, do której taki wielki BPD-pojeb jak ja od tylu lat aspiruje? A może jest odwrotnie, może to wszystko jest totalnie chore? Może to ja jestem normalna? Tylko teraz pytanie: po co te wszystkie terapie i prochy? Żeby nie rozsiewać zarazy zwątpienia w tym „nowym wspaniałym świecie”? No powiedzcie, bo gubię się już w tym wszystkim.

Komentarze

Popularne posty