Clap hands, here comes Charlie

Blogowy urlop blogowym urlopem, jednakże wstyd i sromota, gdybym nic nie napisała o wydarzeniach ubiegłego wtorku. 8 maja w krakowskim klubie "Rotunda" zagrał i zaśpiewał Charlie Winston wraz ze swym zespołem. Z dumą mogę przyznać, iż tam byłam. To chyba jeden z nielicznych – ale jednak – dowodów na to, że marzenia się spełniają. A zaczęło się tak niepozornie...
Pamiętam jak dziś tę jesienną niedzielę 2009 roku, kiedy to po raz ostatni weszłam na blog Bartosza Węglarczka. Ostatni, gdyż Węglarczyk mocno mnie wkurzył swoimi chamskimi odpowiedziami na komentarze osób czytających jego teksty i nie do końca zgadzające się z przedstawionymi w nich tezami. O dziwno nic nie było nic o tarczy antyrakietowej czy wojnie w Afganistanie. Znalazłam tam natomiast teledysk jakiegoś młodego, angielskiego chłopaka z ciemnym zarostem, ubranego niczym poeta z Montmartre’u, który wprawił mnie w osłupienie swoim „murzyńskim” głosem. „In Your Hands” – bo właśnie o niej mowa – była pierwszą piosenką Charliego, jaką usłyszałam i to ona właśnie zaprowadziła mnie do pozostałych kawałków z płyty „Hobo”. Z pewnością napisano o niej niezliczone ilości recenzji, ale mnie najbardziej spodobała się opinia pewnej znajomej osoby, która stwierdziła, że „[Charlie] nagrał ten album tak, jakby lata osiemdziesiąte w ogóle nie istniały”. Winston wrócił do brzmień sprzed epoki punk rocka oraz muzyki elektronicznej, nagrał bardzo klasyczny materiał, lekko przystrojony nowoczesnym zmiksowaniem. Całość – świeża i bardzo porywająca.
Bardzo często zastanawiałam się, co Charlie nagra po „Hobo”. Na odpowiedź przyszło mi czekać do listopada ubiegłego roku. „Running Still” jest albumem opierającym się muzycznie na swoim poprzedniku, jednakże większą częścią "ciała" naciskający na coś zupełnie innego. Przyznam, że nieco mnie rozśmieszyły słowa jednego z recenzentów, który zarzucał temu wydawnictwu zbyt małe ilości rokowego brzmienia tylko dlatego, że nie było „więcej gitar”. Bo jeżeli użycie gitary w piosence to jedyny wyznacznik rockowego brzmienia, to zespół Feel należy zestawić z Deep Purlpe czy Hendrixem, bo w końcu grają tam na gitarach. Trzeci album Winstona nie jest stricte rockowy, gdyż Charlie to muzycznie typowe dziecko postmodernizmu, które z lubością czerpie z wielu źródeł, zaś tworzoną przezeń muzyczną tkankę ciężko zaszufladkować, przypisać do określonej kategorii. Jest to jednak bardzo mocne i żywiołowe granie, które nie tylko świetnie brzmi na płycie, ale również podczas występu na żywo. A trzeba powiedzieć, że Charlie to urodzony showman. Nie wiem jak było w Warszawie, ale ludzi zgromadzonych w Rotundzie porwał bez reszty z przyległościami, co zdziwiło nawet jego samego. Zresztą za tak żywiołową reakcję podziękował na swoim blogu. Widać było, że Winston oraz „oksymoronki” bardzo dobrze z nami się bawili.
Jeżeli mogę mówić o jakichkolwiek mankamentach tego występu, to wspomnę tylko o nagłośnieniu. Przez pierwsze cztery utwory było po prostu za głośno i to do tego stopnia, że nie słyszałam śpiewającego wokalisty i grających muzyków. Oświetlenie sceny oraz temperatura na sali [gdzie była klimatyzacja kiedy jej nie było?] też nie sprzyjały w odbiorze występu. Mimo to wyszłam z Rotundy szczęśliwa: usłyszałam Charliego, dostałam odeń autograf i uwaga – w podziękowaniu rzuciłam się mu na szyję. Być może wziął mnie za wariatkę, ale zazdrosne miny pozostałych lasek czekających na podpisanie płyty – bezcenne. Co ukradłam, to ukradłam i już nikt mi tego nie zabierze. ;-) 

Ponieważ miałam przy sobie swojego prztykusia Choojpixa P300, udało mi się zrobić kilka zdjęć. World Press Photo nie dostanę, ale coś tam jednak można na nich wypatrzeć - wystarczy nań kliknąć.





Scena w "Rotundzie" tuż przed koncertem.



Jeszcze tylko roadie przyklei ostatnią setlistę do podłogi...



... i zaczynamy.



"Great Conversation", czyli dialog z Beethovenem.



"Nine Year Old Friend", czyli jak Charlie zapomniał słów własnej piosenki.



'Ben Henry', człowiek-orkiestra: tym razem na klawiszach. W tle grający na basie Daniel Marsala.



W zastępstwie za Mediego - Olivier Ferrarin, jeszcze w koszuli.



Mały jam z Dannym Keane'm.



Punk Gentleman. Trzeba mieć jednak do siebie bardzo duży dystans, by założyć różowe skarpetki.



"Lauder! Lauder!"



"Clap your hands!"



"Aaa aaa aaaa. Aaa aaa aaaa." Ci co byli, wiedzą o co biega.



"(...) last night in Krakow it was an amazing show with an amazing audience. I don't often say this but it was something that I have not experienced for a long time." [http://www.charliewinston.com/31-krakow-poland/]



Warto grzecznie prosić roadiego o setlistę. Zamiast "She went quietly" Charlie zaśpiewał "I'm a man".



Moje imponderablia - wszystkie z autografami "Karolka". Pieknie, pięknie, tylko jak tu... wyprać koszulkę, by proszek nie usunął cennego podpisu?!




Komentarze

  1. Polakierować koszulkę bezbarwnym do mebliii!!!!
    Piękny koncert ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo popieram ekspresyjne wyrażanie uczuć - żyje się raz

    a na boku mam małą prośbę - pisząc dłuższy tekst rób akapity albo przerwy jakieś inne, bo jak przewijałam to się nie mogłam odnaleźć potem

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez to ekspresyjne wyrażanie uczuć zapomniałam o akapitach - już poprawione. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. oj nie dałaś znać, że jedziesz a ja chętnie bym się wybrała

    OdpowiedzUsuń
  5. Sama do końca nie wiedziałam, czy pojadę, bowiem miałam pewne zawirowania z biletem kupowanym w TicketPro.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty