Kosiarz umysłów

Sobotnie skakanie po jakiś randomowych kanałach telewizyjnych zaprowadziło mnie do seansu nostalgicznego. Dwadzieścia osiem lat temu "Kosiarz umysłów" był hitem wbijającym w kinowy fotel. Dzisiaj warstwa wizualna wzbudza raczej uśmiech politowania. Nie będę bronić komputerowych animacji obrazujących przenikanie się świata rzeczywistego i wirtualnego, bo polegnę niczym Krzyżacy pod Grunwaldem. Postaci, których faktura przypomina dzwony rurowe z okładki płyty Mike'a Oldfielda czy rozbijanie przeciwników w drgające kupki atomów - to mogło się podobać w latach osiemdziesiątych, ale nie dekadę później.


 

Natomiast historia Jobe'a (Jeff Fayhey), prostaczka koszącego trawniki, jest dziś aktualna bardziej niż kiedykolwiek. Wyśmiewany i katowany przez otoczenie Jobe, staje się także ofiarą ambicji swego dobroczyńcy, dra Angelo (Pierce Brosnan).



Dzięki niemu dobroduszny ogrodnik zmienia się w cyfrowego, okrutnego boga, zaś kolejne pokolenia ludzi stają się jego niewolnikami, grzęznącymi w słodkiej, wirtualnej pułapce niczym muchy w szponach rosiczki. "Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię". Przecież w ostatniej scenie rozdzwoniły się telefony...
 
 
 
PS. Ujęcia głównych bohaterów korzystających z teleportu do wirtualnego świata - jakież to piękne nawiązanie do Człowieka witruwiańskiego ;-)
 

Komentarze

Popularne posty