Anka

Pamiętam, jak zobaczyłam ją pierwszy raz. Anka ledwo weszła do trzydziestki czwórki, gdzie zwykle odbywały się zajęcia kółka historii sztuki i od razu wiedziałam, że jest diabelnie inteligentna. Bynajmniej nie wyglądała jak typowa kujonka, ale z jej oczu biła tak duża dawka sarkazmu i bezczelności, że nie mogło być inaczej. I rzeczywiście - gdy tylko się odezwała, moje przypuszczenia się potwierdziły: wiedziała naprawdę wiele. Zżerała mnie zazdrość, że taka smarkula z pierwszej klasy jest ode mnie lepsza, a jednocześnie coś mi mówiło, że będzie dla mnie kimś bliskim. Faktycznie, jakiś czas później zaczęła mnie nazywać swoją starszą i mądrzejszą siostrą. A ja... uwielbiałam ją. Była jedną z nielicznych osób, która potrafiła mnie autentycznie rozbawić. Choćby wtedy: Kraków, nasza piersza, wspólna Olimpiada z historii sztuki. Jest wczesny wieczór, w towarzystwie Justyny i Aldony jedziemy tramwajem w stronę Krowodrzy. Jestem zafascynowana tym, że drzwi w tramwaju można otwierać samodzielnie za pomocą przycisku na przegubowej poręczy. W Rzeszowie tego nie ma: trzeba liczyć tylko i wyłącznie na łaskę kierowcy. Mamy wysiąść na najbliższym przystanku, więc szczęśliwa naciskam guziczek. Rozsadza mnie poczucie mojej znikomej [ale jednak] władzy. Tramwaj się zatrzymuje, drzwi się otwierają, ale dziewczyny stwierdzają, że jedziemy dalej. Rzednie mi mina: "Ale przecież nacisnęłam..." - protestuję cicho. Na to włącza się Anka: "To ja wysiądę, żeby się nie zmarnowało". I wysiada. Oczy robią mi się jeszcze większe niż zwykle, zaś stojąca na przystanku Anka parska śmiechem. "Wariatka! Wsiadaj!" - mówię i też wybucham, bo nie mogę się powstrzymać. Anka wskakuje tuż po dzwonku. Reszta tramwajowej podróży upływa już tylko i wyłącznie na snuciu wariacji na temat tego, że się "nie zmarnowało". Dobrze, że tramwaj jest pusty...
Parę lat później, w skutek pewnych życiowych komplikacji, coś się między nami urwało. "Starsza siostra" tym razem nie była mądrzejsza. Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że bardzo mi tej smarkuli brakuje: spróbowałam więc ponownie nawiązać z nią kontakt. Ale nie miałam do niej maila ani numeru telefonu, ani też namiarów na wspólnych znajomych, bo w złości wszystko wywaliłam. Szukałam jej cztery lata na najróżniejsze sposoby. W końcu rok temu ją znalazłam - na cmentarzu: zginęła w maju 2007 roku w wypadku samochodowym.
Odwiedziłam ją wczoraj: 27 lipca obchodziłaby swoje dwudzieste ósme urodziny. Wzięłam więc ze sobą ciastka i czerwone Frugo, bo radosne rocznice wolę czcić na wesoło. A poza tym, jak pisze na jej nagrobnej płycie w kształcie zamkniętej księgi: "W świecie ducha nie ma pożegnań". Anka tam ze mną naprawdę wczoraj była i dałabym przysiądz - śmiała się jak wtedy na przystanku tramwajowym.




Komentarze

Popularne posty