Still life
Zasady są po to, żeby je łamać. Ale nie w tym wypadku: ilekroć idę robić zdjęcia w terenie i zdarzy mi się natrafić na martwą naturę, to nigdy nie ingeruję w jej układ kompozycyjny. Głównie dlatego, że "ustrzelenie" tematu w warunkach zastanych daje mi o wiele więcej frajdy niźli misterne jego komponowanie. I tak też było tym razem. Tego martwego drozda znalazłam na chodniku przy ul. Powstańców Warszawy. Nawet mój parasol znalazł się na jednym z kadrów przez przypadek - po prostu widząc padniętego ptaka rzuciłam go bez namysłu i zaczęłam fotografować.
Język polski z gruntu rzeczy jest pesymistyczny, nawet w przypadku pojęcia martwa natura, przejętego z francuszczyzny. Martwy, czyli nieprzejawiający oznak życia. A jeżeli pójść o krok dalej i przyjąć, iż wszystkie żyjące istoty są czymś więcej niż tylko zbiorem komórek, budujących łodygę czy mięśnie, "martwy" można uznać za synonim słowa "bezduszny", czyli oznaczający tego, któremu odebrano duszę. O ileż więcej nadziei wzbudza termin angielski Still life czy holenderski Stilleben, który można tłumaczyć jako "ukryte życie". Znaczy, że pod kupą obumarłych tkanek jeszcze coś pulsuje...
Zdjęcia zostały zrobione 7 czerwca Choojpixem P300, następnie lekko obrobione w programie graficznym.
On na pewno ma duszę.
OdpowiedzUsuńMyślę, że nie tylko on.
OdpowiedzUsuń