Podróż sentymentalna, czyli od czegoś trzeba zacząć

To moja ulubiona pora roku. Nie jest już zimno, ale jeszcze mogę chodzić w swoim ukochanym, wełnianym płaszczu. I przede wszystkim widać wszystko jak na dłoni. Żaden ważny szczegół nie ginie w gęstwinie zieleni i kwiatów, a to zawsze sprzyja wycieczkom do głębi.
Dzisiajszy spacer składał się z dwóch części: pierwszej - mniej przyjemnej oraz drugiej - refleksyjnej. Gdy już zeszłam z chodnika wzdłuż zakurzonej obwodnicy, poszłam przez park w stronę ulicy Broniewskiego. Plątając się między blokami doszłam do klatki, gdzie mieszkała pewna znajoma mi osoba. Czasami ją odwiedzałam, ostatni raz... chyba dziesięć lat temu. W tym czasie odbyłam bardzo daleką daleką podróż: wyjazd na studia, nowi ludzie, nowe miejsca, nikłe sukcesy, nowe porażki itd., czyli przypieszony proces dojrzewania, które przyszło spóźnione o parę ładnych lat. Niby wszystko się zmieniło, a jednak idąc ścieżką między szkołą a czteropiętrowymi blokami, w których ciasnota mieszkań to jedna z cech charakterystycznych budownictwa wielkopłytowego, stwierdziłam, że właściwie wracam do punktu wyjścia. Do kolejnego początku. Jak ta wiosna, która stopniowo zawłaszcza wygłodniały po zimie świat.

Komentarze

Popularne posty