Paint It Black
Żeby nie było tutaj zbyt cicho i smutno, to może coś o .... malarzu-samobójcy. Wystawa obrazów Marka Rothki w Muzeum Narodowym w Warszawie to bez wątpienia jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych w tegorocznym kalendarzu. Potwierdziła to choćby frekwencja: w niedzielne, wakacyjne popołudnie [kiedy to byłam w Stolicy] w pięciu prostokątnych, ciasnych salach, w których ulokowano pochodzące ze zbiorów National Gallery of Art w Waszyngtonie prace Rothki, nagromadziło się naprawdę sporo ludzi. Sporo na tyle, że fotografowanie obrazów, które o dziwo nie było zabronione [sic!], nastręczało niemało trudności.
Wystawa została podzielona na pięć części. W pierwszej sali zgromadzono zdjęcia artysty, jego korespondencję, pisma, recenzje prasowe dotyczące jego prac, a także książki z jego prywatnej biblioteczki czy płyty, których słuchał przy malowaniu. W kolejnych trzech pomieszczeniach pokazano obrazy z różnych okresów twórczości Rothki: od figuratywnych kompozycji z lat trzydziestych i czterdziestych aż po monochromatyczne płótna wieńczące jego twórczą działalność. Jako epilog zaprezentowano w ostatniej sali obiekty fotograficzne Nicolasa Grospierre, złożone z fotografii wykonanych w Dźwińsku - mieście, w którym urodził się główny bohater wystawy.
Jest to ekspozycja skomponowana w bardzo przemyślany sposób, opierająca się na zderzeniu realnego początku i końca [czyli sali z pamiątkami po malarzu oraz ze zdjęciami Grospierre] z oderwanym od rzeczywistości środkiem, w którym, przy zaciemnionym świetle - jak życzyłby sobie tego sam autor - obrazy wylewają się z ciasnych ścian wprost na widza. Zmuszają go tym samym, by poprzez kontemplację ogromnych, kolorowych powierzchni, zbliżył się do Absolutu. I szkoda tylko, że wystawa nie składała się z większej ilości dzieł, choć zdaję sobie doskonale sprawę, że sprowadzenie do Polski tych kilkudziesięciu płócien, musiało być dla organizatorów nie lada przedsięwzięciem. Chwała im za to.
A poniżej - kilka kadrów z wizyty w Muzeum Narodowym
W pierwszej sali - prywatna korespondencja Rothki...
... a także wiersz, który być może napisał nastoletni artysta...
"Wiosna i lato
Śniegi topnieją, wicher odchodzi grając na fujarce.
Na roli praca wre, w pocie czoła orzą i sieją wieśniacy. Źdźbła miękką zielenią okryły wszystkie pola, każdy
ogród i zagajnik pełen jest pąków niezrównanego kwiecia.
Z wolna ciągną w przestworzu ptaki, wracają z dalekich lądów głosząc dobrą nowinę, co wiosną się zowie.
W krajach Wschodu nastała już zima. Zima zwycięży lato. A u nas wiosna straszliwą zimę pokona. Ptaki wiją
w konarach gniazda, niebawem wyklują się im pisklęta i śpiew zabrzmi przesłodki, bo wielka będzie ich radość
na widok potomstwa.
Wszystkim jest miło, wszystkim jest błogo, jeno małym nicponiom źle na tym świecie...
Tu - błota kałuże, bo śnieg topniejący, tam - krzątanina wielka, bo święto nadchodzi. Zazdrośnie zatem
na świat poglądają, gniew rośnie w sercach gagatków, złość ich ogarnia.
Lecz wkrótce nastaną święta i nagroda ich nie ominie.
Ten uszczęśliwion będzie z garści orzechów, ów zaś ze srebra i radość wielka nastanie.
A i mnie nagroda w święto spotkała, nie darmo jednak, lecz za pracę uczciwą. Dzień za dniem srebro swoje
przelicza, drobny grosz w kieszeni odkładając.
Po świętach dano nam jeszcze kilka dni wytchnienia.
Przez dzionek cały polegiwałem na łące wśród pasterzy, ich stadem i psami otoczony. Z lubością spoglądałem
na rzekę. Oto po wodzie sunie parowiec, ciągnąc biały pióropusz, ponad kapelą, co przygrywa, w dal
odpływając, do do zieleni ostępów.
Nad głową przemyka ptak, niosąc zdobycz swoim pisklętom - nagim, nieopierzonym stworzonkom.
Gdy ponad swoje potomstwo się wzbija, wszystkie ptaszyny słodko ćwierkają, ćwir, ćwir, ćwir - rozlega się dookoła.
I oto frunie do nich matka, znosi im owady, muszki, wszelkie ptasie przysmaki, weseli się jej serce na myśl
o uczcie, bo oto nasycą się jej pisklęta, ucztować będą i błogosławić Pana w niebiosach.
Leżałem na wznak w miękkiej trawie, promienie światła lały się na moją niedolę. I łzami radości zapłakałem.
U schyłku dnia zaś do domu powróciłem."
[tłumaczenie z hebrajskiego Regina Gromacka]
A dalej płytoteka...
... i niektóre pozycje z osobistej biblioteczki malarza.
Bez tytułu, 1941- 1942
"Akt", 1933
Nr 10, 1949
Nr 10, 1949 - fragment. Delikatne, niemal bezcielesne pociągnięcia pędzlem bardzo mnie zaskoczyły. Na albumowych reprodukcjach nie wszystko jednak da się zobaczyć.
Nr 2, 1947 - fragment
Bez tytułu, 1956
Bez tytułu, 1953 - z możliwości fotografowania korzystało wielu zwiedzających, nawet jeśli do dyspozycji mieli tylko tablet.
Nr 1, 1961 - czyli swój znajdzie swego.
Nr 8, 1964 - groźny i zarazem fascynujący - niczym Wielki Monolit z "Odysei Kosmicznej" Kubrika.
A w ostatniej sali - obiekty fotograficzne Nicolasa Grospierre, złożone z kadrów powstałych w czasie wizyty w Dźwińsku w październiku 2012 roku.
"Kiedy chodziłem po ulicach i alejkach Daugavpilsu, zrozumiałem, że objaśniająca moc fotografii może być w rzeczywistości niewystarczająca, zwłaszcza kiedy pomyśli się o życiu takiego człowieka jak Mark Rothko. Opuścił Daugavpils jako dziecko i nigdy nie powrócił, nawet na kilka dni, żeby odwiedzić swoje rodzinne miasto. Patrząc na obrazy Rothki, trudno zauważyć, by pejzaż miasta miał jakikolwiek wpływ na język plastyczny artysty. W moim odczuciu jego związki z Daugavplisem zostały zerwane, wymazane z jego pamięci, kiedy stamtąd wyjechał. Zdecydowałem, że nie będę posługiwał się fotografią jako narzędziem służącym wyjaśnianiu, ale pokażę właśnie przepaść, która oddziela Rothkę od jego rodzinnego miasta.
Mark Rothko mawiał, że jego sztuka nie dotyczy doświadczenia, ale jest doświadczeniem. To podejście było inspiracją do stworzenia mojej instalacji: patrzymy na fotografię, nie widząc jej wyraźnie, i nie mamy innego wyjścia, jak to zaakceptować."
Mark Rothko [właściwie Marcus Rothkowitz] - urodzony 25 września 1903 w Dyneburgu [Dźwinsk, Daugavpils] jako ostatnie z czwórki dzieci aptekarza Jakowa Rothkowitza i Anny Goldin. Od 1913 zamieszkał z rodzicami i rodzeństwem w Portland w stanie Oregon.
Przedstawiciel color field painting. Pierwszą wystawę indywidualną zorganizował w latach trzydziestych XX wieku. Ostatni cykl obrazów stworzył do kaplicy uniwersyteckiej w Houston.
Zmarł 25 lutego 1970 w Nowym Jorku popełniając samobójstwo. W maju 2012 dom aukcyjny Christie's sprzedał jego obraz Pomarańczowe, czerwone, złote [1961] za sumę 86,9 miliona dolarów, co czyni z niego najdroższe dzieło w historii sztuki współczesnej.
Ciekawa postać, idealna do studium przypadku :P
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się zdjęcie z panią w czerwonej spódnicy.
strasznie to wszystko straszne
OdpowiedzUsuńmoja 5-letnia bratanica jest w równej mierze artystką - czasami jak coś maluje farbami to też później nie wiem gdzie góra, gdzie dół
zgadzam się, że zdjęcie z Panią w Czerwonej Spódnicy bardzo ładne
@Olka
OdpowiedzUsuńNiech żyje zboczenie diagnostyczne. ;-)
@MartA
Również bardzo lubię to zdjęcie.