Sralnia
Mimo zagrożenia w postaci młodych dresiarzy z wiadrami pełnych wody, czających się na osiedlowych podwórkach, udało mi się wczoraj dotrzeć w jednym, suchym [sic!] kawałku do tzw. Sralni. Złożony, aluminiowy monopod w ręce to jednak dobry argument na "nie" dla wszystkich wprowadzających w życie zwyczaje Lanego Poniedziałku. Ale wracając do sprawy...
Sralnia jest częścią parku na Osiedlu Kmity [dawniej Gwardzistów], gdzie wyprowadza się wszelkiej maści pieski, by – jak reklama głosi – robiły zdrową kupkę. No i robią, dzięki czemu chodzenie po tamtejszym trawniku do łatwych nie należy. Zawsze trzeba się duchowo przygotować, że spacerowanie w tamtym miejscu będzie się wiązało z późniejszym siedzeniem na ławce i wydłubywaniem „małego co nieco” z karbowanej podeszwy buta [tudzież butów, bo „szczęście” można mieć podwójne] za pomocą patyka. Jednocześnie od wschodniej strony to swoiste pole minowe przylega do szeregów garaży, których ściany są ozdobione całym zespołem współczesnych murali. Mur jest podzielony na równe, mniejsze powierzchnie, na których poszczególni, najczęściej podpisujący się ksywkami autorzy umieszczają swoje kompozycje. Są to prace dość efemeryczne, gdyż bardzo często obłażące z farby malowidła zostają zamalowane i zastąpione innymi dziełami, co na niektórych zdjęciach będzie widoczne. Ich poziom artystyczny jest naprawdę bardzo różny: od prostych napisów po bardzo rozbudowane i efekciarskie sceny, które cechuje duże wyczucie formy i koloru.
Zapraszam więc dzisiaj do jedynej w Rzeszowie galerii pod gołym niebem, gdzie w sposób dosłowny prawdziwa sztuka miesza się z prawdziwym gównem. Zdjęcia robiłam późną wiosną ubiegłego roku oraz wczoraj.
Jeszcze do niedawna hasło brzmiało: "Cokolwiek miałoby się wydarzyć Gwardzistów zawsze z Resovią będzie się kojarzyć." Ciekawie, czy koledzy ze Stali maczali paluszki w zamalowaniu dolnej frazy. ;-)
Mój ulubiony, chyba najbardziej epicki.
Większość murali ma około roku. Niestety, zanieczyszczenie i hałas, wytwarzane przez samochody jeżdżące Al. Witosa niezbyt korzystnie wypływają na stan zachowania grafitti.
Malowidło, które już nie istnieje.
Jeden z autorów przy pracy.
sporo tego. tytuł postu niekoniecznie adekwatny do spodziewanych treści obrazkowych. podobają się.
OdpowiedzUsuńgraffiti z końmi jest piękne pozdrawiam :)
UsuńBardzo sympatycznie komponuje się ze zniszczniami muru, wtedy zyskuje ciekawy kontekst.
UsuńPanie c_a, celowa nieadekwatność to po prostu przewrotność.
UsuńA niech Cię popieści. Całe dzieciństwo bawiłam się na "łąkach" - tak nazywaliśmy ten teren. Górka wtedy była taka duża, a teraz jakby lekko się zmniejszyła. Graffiti na garażach dobrze znam, w komputerze ostało mi się sporo fotek robionych co jakiś czas co ciekawszym malunkom. Moja favikona (ta buźka na zielonym tle) to właśnie nieistniejący już malunek od str. górki. ;) A chodzi się po ścieżkach, a nie po psich kupach hehehe
OdpowiedzUsuńOwszem, chodzi się po ścieżkach, ale żeby sfotografować wszystkie murale trzeba było ze ścieżki zejść. ;-)
OdpowiedzUsuńTo byś wrzuciła kiedyś te fotki do netu i podesłała linka, co? :-)
Kiedyś mój mąż miał bloga i tam było sporo rzeszowskich graffiti, ale usunął go, pchnął bloga w niebyt. ;) Ja na swojego bloga nie raczej nie wrzucę, bo nie czuję tego.
OdpowiedzUsuńTo może na mojego? :-) Jeżeli wyrazisz zgodę wrzucę jej tutaj, podpiszę, że od Ciebie. Jak coś mój mail to: zenit288@wp.pl
OdpowiedzUsuń