Sweet winter day

Ósmy grudnia, sobotnie popołudnie. Nad Wisłokiem można było spotkać jedynie najwytrwalszych biegaczy. Z zimna trzęsłam się jak galareta, tak że po jakimś czasie nie potrafiłam utrzymać aparatu bez ruchu. Żałowałam, że nie mam przy sobie jakiejś piersióweczki czy czegoś w tym stylu. Z braku odpowiednich płynów rozgrzewających musiałam wspomagać się statywem - chyba pierwszy raz od dłuższego czasu. 
Ale mimo tych wszystkich niedogodności było naprawdę pięknie. Zadziwiły mnie zwłaszcza biegające po lodzie łyski. Nigdy wcześniej nie widziałam ich nad rzeką, a tu proszę - całe stadko grzejące się gromadnie w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Szkoda, że nie wzięłam dłuższego obiektywu, można byłoby zrobić fajne zbliżenia. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma.
Szczęśliwie zabrałam ze sobą filtry - Cokiny A, głównie połówkowe, ale i jakaś sepia tam też się zaplątała. Nieszczęśliwie - dobrałam do nich omyłkowo za małą ramkę. Koniec końców trzymałam je bezpodenio w dłoni, co na niektórych kadrach zaskutkowało czarnym zafarbem u góry [moje paluchy albo oprawa ramki]. Postanowiłam jednak tych czarnych plam nie usuwać, żeby - wbrew temu, co tytuł mówi - nie było za słodko. ;-)
















Komentarze

  1. A co to to takie badyle czerwone? i gdzie to rosnie?
    (Źrałka :D)

    OdpowiedzUsuń
  2. @draaculek
    Dzięki. :-)

    @Źrałko
    Nie wiem, jak to się nazywa, ale rośnie to po Rzeszowie w znacznych ilościach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Widać, że kontrasty pojawiają się synchronicznie z mrozem - zamierające powietrze wyostrza kolory! Najbardziej podobają mi się wodne latacze i ich kompozycja i zmarznięty biegacz ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Filtry też swoje zrobiły. ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty