"To już jest koniec, nie ma już nic..."

Moja przydatność do spożycia w pewnej rzeszowskiej galerii się skończyła. Dziś ostatni dzień stażu, jutro twarde lądowanie dupskiem w rzeczywistości Powiatowego Urzędu Pracy. No cóż, mimo samobójczo-szpitalnej przeszłości nie powieszę się z tego powodu. Interpretuję chrześcijańskie miłosierdzie trochę inaczej niż trwałe zejście z oczu swoim winowajcom, nawet gdyby z mojego powodu mieli gorzej sypiać w nocy. A co dalej? Nie wiem. Nie będę odpowiadać, zwłaszcza, że to idiotyczne pytanie prześladuje mnie już od połowy października i to nie bynajmniej dzięki temu, że wytworzyło się moim mózgu, ale w mózgach cudzych, zwłaszcza tych, które nie przyjęły mnie do pracy, choć taką możliwość miały. Tłumacząc z polskiego na nasze: pierdziało jajo, choć nie wiedziało, co miało.
Szczęśliwie udało mi się zredagować wszystkie siedemdziesiąt pięć biogramów rzeszowskich artystów do końca. Pomimo trudów zdobywania informacji, większość z nich jest kompletna, wręcz wypasiona. Oczywiście są i takie notki na kilka zdań, ale cóż – jestem tylko historykiem sztuki, nie cudotwórcą. Co prawda, gdybym pracowała na własne konto, to sprawę załatwiłabym inaczej: paru opornym twórcom lufa do skroni i z pewnością otrzymałabym aktualne dane o wystawach w pięć sekund. Ale, że występowałam niejako w imieniu galerii, to przecież nie będę ludziom robiła siary. Nie napisałam także wszystkich komentarzy – z trzech powodów. Po pierwsze: nie miałam wystarczającej ilości w miarę dobrych reprodukcji. Po drugie: zdarzyło się parę razy tak, że twórca dostarczył mi reprodukcje, ale dość późno, czasem na dzień lub dwa przed oddaniem materiałów, i nie miałam wystarczająco czasu, aby coś sensownego napisać. Mój mózg to jednak nie maszyna. I po trzecie: niektóre „dzieła” były tak gówniane, że wolałam powstrzymać swój prawdomówny jęzor i nie napisać nic. W sumie skomentowałam trzydzieści cztery biogramy. Jak mawiał Ludwig Mies Van Der Rohe: „Less is more”.
Mam wątpliwości, czy ten katalog w ogóle pójdzie do druku, a nawet jeśli tak, to prawdopodobnie moje komentarze zostaną zeń do cna wyrugowane, nie mówiąc już o tym, że pewnie moje nazwisko nie pojawi się nawet w stopce redakcyjnej jako osoby przygotowującej informacje. Skąd wiem? Tacy dobrzy frajerzy jak ja zawsze dostają w dupę i powoli zaczynam się z tym godzić. Bo skoro nic na to zaradzić nie mogę…
I na koniec jeszcze jedna rzecz. Borykałam się tutaj z komentarzem na temat twórczości pewnego artysty [patrz tutaj: http://borninthe80.blogspot.com/2010/10/historia-pewnego-komentarza.html]. Po gruntownym przemyśleniu sprawy postanowiłam jednak nie zmieniać pierwotnego komentarza i w takiej właśnie formie go oddałam. Niech się dzieje, co chce. Dlaczego tak postąpiłam, mimo iż pan ów mnie chyba nienawidzi? Na razie prawdziwy powód zachowam dla siebie. Powtarzam opinię swą dla przypomnienia, tym razem z nazwiskiem twórcy:

Właściwie to nie powinno się w twórczości Piotra Rędziniaka czynić rozgraniczeń na rzeźbę czy tkaninę, ani też jej kategoryzować, podporządkowywać do poszczególnych „izmów”. Wszystko jest bowiem poświęcone jednemu, nadrzędnemu celowi, czyli jednoczesnym badaniu i opowiadaniu o materii rozumianej jako struktura życia. Jednakże owo poznawanie i dzielenie się swoimi spostrzeżeniami nie ma w sobie nic z suchej, akademickiej postawy. To raczej taka szczera, nieco dziecięca fascynacja budową otaczającego świata, oparta nie tylko na obserwacji, ale także na chęci i radości z możliwości dotykania. Ten haptyczny kontakt, rozbieranie na czynniki pierwsze odbywa się z powagą, z zadumą, ale też nierzadko z lekkim humorem, który jednak nigdy nie przechodzi w kpinę. Sprawia on, że owe dociekania są niezwykle intymne, dotyk bowiem jest wyjątkowo osobistym narzędziem poznawczym.

Komentarze

Popularne posty