Historia pewnego komentarza

Maszyna ruszyła, szarpnęła wagony. Maile z artystycznymi CV powoli schodzą, rozdźwięczały się telefony. W przyszłym tygodniu szykują mi się chyba ze trzy spotkania z twórcami, więc może być ciekawie. Skoro sama telefoniczna pogawędka z Panią H. dostarczyła mi tyle radości…
To bardzo dziwny okres. Z jednej strony dużo się dzieje: spotkania z nowopoznanymi ludźmi, powrót pewnych funkcji mózgowia po odstawieniu czerwonych psychocukiereczków. Czuję się z tym wszystkim całkiem dobrze.
A z drugiej coś gniecie me dupsko od pewnego czasu. Pisałam niegdyś o panu Pe. (patrz: http://borninthe80.blogspot.com/2010/06/tak-sie-staraam.html) i że powinnam zmienić ocenę twórczości w jego biogramie. Po pierwsze dlatego, że jest zbyt laurkowa, a po drugie – bo mi podpadł. W tej drugiej kwestii miałam wówczas TYLKO dziwne przeczucia, że pan Pe. dołki pode mną kopie, ale jak się ostatnio dowiedziałam – przypuszczenia te były słuszne. Powiem więc jak Alex z „Nakręcanej pomarańczy”: „Ha! No i co teraz?”. Laurki puścić nie mogę, a raczej nie chcę, gdyż wiązało by się to z przymykaniem oka na pewne twórcze mankamenty. Natomiast moje miłosierdzie nie jest tak bezbrzeżne, by przymykać powiekę w stosunku do osób, które najchętniej zdarły by ze mnie skalp. Ale wredną suką też nie jestem: żeby napisać, że jego prace to dno, musiałabym ostro skłamać, a tego bardzo nie lubię. Najchętniej napisałabym o nim po prostu: „Wyjmij chłopie kołek z dupy, a będziesz wielki”. Ale tego chyba mi nie wydrukują w takim poważnym katalogu… Będę więc musiała nieźle nagimnastykować głowę, by powiedzieć to w trochę bardziej elegancki sposób. W każdym razie - gdy już zmajstruję te kilka zdań - to z pewnością je tutaj wrzucę, a tym samym odszczekam własną, "świętą" opinię. Na to mnie jeszcze stać, he, he, he.

Komentarze

Popularne posty