Było surrealistów wielu...
Nie będę szczegółowo omawiać początków surrealizmu, jego periodyzacji czy tego, kim były najważniejsze tworzące go osoby, gdyż zakładam, że w dobie istnienia Wikipedii takich rzeczy pisać nie muszę. Co prawda jest bardzo modne opluwanie tego internetowego leksykonu, ale ja osobiście uważam, iż nie jest bardziej intelektualnie okaleczony niż tradycyjne słowniki czy encyklopedie, więc nie widzę powodu, by z odpowiednim dystansem zeń nie korzystać.
Ale do rzeczy. Surrealizm stał się taką najbardziej wyeksploatowaną dziewczyną w show bussinesie. W zbiorowej wyobraźni zrobiono zeń króliczka rodem z „Playboya”: założono uszka na główkę, kusy kostiumik oraz puszysty ogonek na pupcię i z lekkim klapsem posłano, by się fotografowała z najróżniejszej maści panami – czy tego chce, czy nie. Generalnie do wora z surrealizmem wrzuca się wszystko, co jest choć troszkę dziwne, zaś każdego artystę, który maluje czy tworzy rzeczy niecodzienne z marszu nazywa się – ku jego własnej krzywdzie – surrealistą. Natomiast „surrealistyczny” znaczy tyle, co „ponadrzeczywisty”, czyli będący poza zasięgiem rzeczywistości, a więc tego, co kształtujemy poprzez logiczne, ŚWIADOME działanie, nad czym posiadamy kontrolę.
I tu jest właśnie pies pogrzebany, jeżeli idzie o twórczość jednego z rzeszowskich artystów, Macieja Majewskiego. Już nieco zwyczajowo określa się jego prace jako surrealistyczne – moim zdaniem niezbyt trafnie. Przywykliśmy do myślenia, że malarstwo pejzażowe jest wycinkiem natury, takim zatrzymanym na płótnie widokiem gór, morza, lasu itd. Ale nobilitację przyrody – taką jaką jest – do rangi sztuki przyniósł dopiero wiek XIX. Wcześniej mieliśmy do czynienia z pejzażami wymyślonymi. Nie godziło się przecież przedstawiać np. pola z kawałkiem płotu i drzewem takim, jakim w rzeczywistości były, bo to jedynie odprysk IDEI, a sztuka nie zajmuje się odpryskami – ona ma szukać IDEALNEGO PIĘKNA. Pejzaż był tak naprawdę rodzajem puzzli: układanką rzeczy zaczerpniętych z natury, odpowiednio upiększonych i ze sobą zestawionych, a więc po prostu fantastycznym wytworem, czymś, „co nie istnieje”, choć powstającym przez świadomą konstrukcję. I krajobrazy Macieja Majewskiego właśnie się w ten dawny trend wpisują. Nie ośmielę się powiedzieć, czy jest to nawiązanie celowe, czy też zupełnie przypadkowe – bo akademicki model nauczania bardzo skutecznie konserwuje niektóre praktyki, przy czym sam nie wie, że to robi. Ale bynajmniej w jego przypadku nie mamy do czynienia z surrealizmem, który programowo zakładał nielogiczność i absurd.
Czy to zarzut? Jeżeli artyście lub części krytyki bardzo zależy, by przypiąć do konkretnych prac surrealistyczną gębę, to niewątpliwie kuksaniec od takiej gówniary jak ja może boleć. Ale jeżeli odczytać te obrazy w kontekście życia, jakie obecnie prowadzimy – jako ludzkość – to ów brak nadrealistycznych ciągotek niekoniecznie jest przywarą. Coraz częściej żyjemy bowiem w świecie, który jest przez nas wygenerowany. Nawet tzw. naturalne krajobrazy są już częściowo ludzką kreacją, coraz rzadziej można mówić o jakimś przyrodniczym autentyzmie. Wszystko powoli staje się tworem, czy raczej wytworem, a w tym kontekście obrazy Majewskiego nabierają nowego wydźwięku, bowiem ukazują rzeczywistość budowaną, konstruowaną, przekształconą. Zupełnie jak to, co nas otacza.
Ale do rzeczy. Surrealizm stał się taką najbardziej wyeksploatowaną dziewczyną w show bussinesie. W zbiorowej wyobraźni zrobiono zeń króliczka rodem z „Playboya”: założono uszka na główkę, kusy kostiumik oraz puszysty ogonek na pupcię i z lekkim klapsem posłano, by się fotografowała z najróżniejszej maści panami – czy tego chce, czy nie. Generalnie do wora z surrealizmem wrzuca się wszystko, co jest choć troszkę dziwne, zaś każdego artystę, który maluje czy tworzy rzeczy niecodzienne z marszu nazywa się – ku jego własnej krzywdzie – surrealistą. Natomiast „surrealistyczny” znaczy tyle, co „ponadrzeczywisty”, czyli będący poza zasięgiem rzeczywistości, a więc tego, co kształtujemy poprzez logiczne, ŚWIADOME działanie, nad czym posiadamy kontrolę.
I tu jest właśnie pies pogrzebany, jeżeli idzie o twórczość jednego z rzeszowskich artystów, Macieja Majewskiego. Już nieco zwyczajowo określa się jego prace jako surrealistyczne – moim zdaniem niezbyt trafnie. Przywykliśmy do myślenia, że malarstwo pejzażowe jest wycinkiem natury, takim zatrzymanym na płótnie widokiem gór, morza, lasu itd. Ale nobilitację przyrody – taką jaką jest – do rangi sztuki przyniósł dopiero wiek XIX. Wcześniej mieliśmy do czynienia z pejzażami wymyślonymi. Nie godziło się przecież przedstawiać np. pola z kawałkiem płotu i drzewem takim, jakim w rzeczywistości były, bo to jedynie odprysk IDEI, a sztuka nie zajmuje się odpryskami – ona ma szukać IDEALNEGO PIĘKNA. Pejzaż był tak naprawdę rodzajem puzzli: układanką rzeczy zaczerpniętych z natury, odpowiednio upiększonych i ze sobą zestawionych, a więc po prostu fantastycznym wytworem, czymś, „co nie istnieje”, choć powstającym przez świadomą konstrukcję. I krajobrazy Macieja Majewskiego właśnie się w ten dawny trend wpisują. Nie ośmielę się powiedzieć, czy jest to nawiązanie celowe, czy też zupełnie przypadkowe – bo akademicki model nauczania bardzo skutecznie konserwuje niektóre praktyki, przy czym sam nie wie, że to robi. Ale bynajmniej w jego przypadku nie mamy do czynienia z surrealizmem, który programowo zakładał nielogiczność i absurd.
Czy to zarzut? Jeżeli artyście lub części krytyki bardzo zależy, by przypiąć do konkretnych prac surrealistyczną gębę, to niewątpliwie kuksaniec od takiej gówniary jak ja może boleć. Ale jeżeli odczytać te obrazy w kontekście życia, jakie obecnie prowadzimy – jako ludzkość – to ów brak nadrealistycznych ciągotek niekoniecznie jest przywarą. Coraz częściej żyjemy bowiem w świecie, który jest przez nas wygenerowany. Nawet tzw. naturalne krajobrazy są już częściowo ludzką kreacją, coraz rzadziej można mówić o jakimś przyrodniczym autentyzmie. Wszystko powoli staje się tworem, czy raczej wytworem, a w tym kontekście obrazy Majewskiego nabierają nowego wydźwięku, bowiem ukazują rzeczywistość budowaną, konstruowaną, przekształconą. Zupełnie jak to, co nas otacza.
I na koniec tradycyjnie parę obrazków artysty, którego łapiemy za gatki. ;-)
Komentarze
Prześlij komentarz