Olimpia

Zapytano mnie wczoraj o Olimpię Maneta, bym coś o niej powiedziała. Niestety, mój jednozdaniowy komentarz do tego obrazu, cytuję: „Ruda kurewka z fajnymi cycuszkami” okazał się niewystarczający, więc muszę machnąć coś uczonego. Ale co tu napisać, skoro w tym jednym zdaniu mieści się cała tajemnica tego obrazu?


Eduard Manet „nie miał ambicji obalenia starego malarstwa ani stworzenia nowego” – jak sam o sobie pisał w 1867 roku, czyli już po słynnych skandalach ze Śniadaniem na trawie i Olimpią. Ale czy naprawdę był bohaterem mimo woli?
Manet nie studiował w paryskiej École Des Beaux-Arts, niemniej jednak uczył się w pracowni bardzo znanego malarza akademickiego Thomasa Couture’a. A skoro tak, to nie można powiedzieć, iż nie znał zasad rządzących sztuką wystawianą na paryskich Salonach, np. że na obrazach nagie mogą być jedynie postacie starożytnych bogów lub postaci biblijnych, a nie osób współczesnych, a tym bardziej – paryskich prostytutek. Musiał tego być świadom. Może jednak był na tyle naiwny, iż nie podejrzewał, jakie skutki przyniesie wystawienie Olimpii. Ale czy tak trudno było się domyślić, jakie reakcje krytyki to wywoła, skoro Śniadanie wystawione na Salonie w 1863 roku, określone zostało jako „jego (artysty) skłonność do dziwactwa”?
Manet nie chciał burzyć Akademii, wręcz przeciwnie – całe życie starał się o uznanie ze strony akademickiego gremium. Od impresjonistów się odżegnywał, choć oni bardzo chętnie widzieli w nim swojaka. Owszem, prowadził z nimi dysputy o sztuce, jednak nigdy nie zrezygnował z oficjalnych torów wystawienniczych, czyli z Salonów. On zwyczajnie chciał, by akademicki światek wreszcie przyznał mu rację. I dopiął swego, co prawda przed śmiercią, ale jednak.
Dziś już nikt się nie pluje jadem widząc nagą, rudowłosą Victorie Meurent. Uświęcone płótno wisi sobie spokojnie w Musée d’Orsay i nikogo już nie gorszy. Wiadomo – klasyk, zgrabnie zagarnięty przez popkulturę. Opatrzony, oswojony. „Staram się oddać najprościej jak potrafię rzeczy, które widzę” – tak pisał Manet o swojej Olimpii. Nic bardziej prostszego: naga kobieta czeka na swojego klienta. C’est la vie. Nikt nie podnosi gromów. Skoro tak, to dlaczego ludzi gorszą dzisiaj np. Łaźnie Katarzyny Kozyry – czy starszawa sąsiadka z przeciwka pod ubraniem nie ma ciała?

Komentarze

  1. W owej chwili przyszło mi uczuć oszałamiającą ekscytację dwojakich źródeł.
    Po pierwsze, dziś stawiam pierwszą stopę na drodze komentowania Twoich, Droga Podstarzała Dwudziestolatko, blogowych poczynań, wcale nie dając gwarancji, że w ślad za nią pójdzie i druga.
    Po drugie, zdaje się, że moja nadwątlona tożsamość przybrała chwilowych, efemerycznych kształtów zaopiekowania jej sferą ciekawsko-upodobaniowo-estetyczną.
    A Olimpia - wyśmienita.

    :)

    Zmielona presją N.

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie lepiej, żeby i poszła druga, bo tak stojąc na jednej można się poślizgnąć.
    Zaś co do drugiej kwestii - no pięknie, pięknie. Tylko ludziska, do mnie trzeba mówić jak do kmiota. Wtedy wszystko rozumiem od razu. ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty