Sztuka do zjedzenia

To było w czerwcu. Galeria, w której stażowałam, organizowała m. in. wystawę poplenerową. Wśród całej chmary obrazów utkwił mi w głowie jeden. Niestety, nie mam reprodukcji, więc musicie zdać się na mój opis. Namalował go Eugeniusz Potapow, artysta ze Lwowa. Obrazek był bardzo prosty: na blacie stołu były rozsypane wiśnie, w tle stał chyba jakiś bukiet. Niby w nim nic nie było szczególnego: ot martwa naturka, tak trochę niepoważnie wyglądająca wśród tych wszystkich abstrakcji i półabstrakcji. A jednak to właśnie ona wbiła się w moją głowę. Dlaczego? Bo za każdym razem, kiedy obok niej przechodziłam, to miałam ochotę zjeść te wiśnie. Były tak fantastycznie namalowane, że mój ślinotok zaczynał pracować. Aż chciało się wyciągnąć rękę po te owoce. Obrazek klasyczny, a mimo to smaczny. Po prostu do zjedzenia.
W kontekście tego cytatu z książki Bożeny Kowalskiej, chwalę w tym momencie sztukę o charakterze dekoracyjno-rozrywkową: nieniosącą przesłania, nieodkrywczą, a więc w domyśle - gorszą. Przy czym trzeba zastrzec jedno, Kowalska pisała swoją książkę w czasach, kiedy jeszcze konceptualizm nie powiedział ostatniego słowa. Gdy jeszcze nie śniło się nikomu, że początek XXI wieku przyniesie powrót do bardziej tradycyjnych środków twórczych, takich jak malarstwo. Do pani Bożeny nie możemy więc mieć pretensji. Gorzej, że w dzisiejszych czasach sztukę, która krzewi wartości czysto estetyczne nadal spycha się na margines. W imię zasady, że dzieło musi być zawsze poważne, że musi propagować wysublimowane intelektualnie treści, tematy najważniejsze. Pisałam kiedyś o problemie dwudziestowiecznych blokowisk: ich maksymalna funkcjonalność je po prostu zabiła. A prościej mówiąc, nie dało się w nich mieszkać, bo tam ludzie po prostu „głodowali”. Nie mogli ich zwyczajnie „ugryźć”. Wychodzi więc na to, że współczesny człowiek nie jest pozbawiony potrzeb estetycznych, a jedzenie oczami jest równie ważne jak jedzenie żołądkiem. Zwłaszcza w czasach, gdy dostajemy do spożycia jedynie telewizjono-prasowo-internetowy fast-food. Jesteśmy więc przeżarci, ale równocześnie i głodni. Dowartościowanie sztuki, którą można zjeść (nie – zechlać) jest po prostu nieodzowne, zarówno przez wielce szanowną krytykę, jak i samych artystów. Bo zabawa formą, która potrafi wywoływać autentyczne uczucia, która porusza, działa na zmysły jest równie ważna, jak sztuka zawierająca przesłanie. Dlaczego? Prosty powód: głodny człowiek nie myśli.

Kamila Bednarska, I, wymiary: 100 x 80 cm, technika mieszana, 2010.

Komentarze

Popularne posty