Bajka z morałem
Następnego dnia machnęłam takiego oto Kolbego:
Zawinęłam go w papier, gdyż warstwy zrobione miękkim ołówkiem okropnie brudziły łapska i pouczywszy rodzinę, w którym miejscu zostawiam to religijne zadanie, zajęłam się innymi sprawami. Gdy przyszłam z wernisażu, obrazka już nie było.
Minął wieczór i poranek. W piątek po południu stałam sobie w oknie i nagle spostrzegłam idącą do domu małoletnią kuzynkę. Ta również mnie zobaczyła, jednakże się nie przywitała, lecz posłała mi nienawistne, zabijające na miejscu spojrzenie, po czym weszła do mieszkania. Lekko zgłupiałam. No, bo może tak „Dzień dobry, ciociu”, albo jeszcze „Dziękuję ciociu za rysunek”… Co, nie należy się?
Minęło półtora tygodnia, podziękowań się nie doczekałam. Może ksiądz jej wstawił laskę za to, że rysunek zrobił ktoś inny? Ale z drugiej strony w dzisiejszych czasach większość nauczycieli nie ma dzieciom za złe, że do plastyczno-praktycznych prac domowych zaprzęgają swoich rodzicieli. Więc? Albo po prostu twardo zderzyłam się z pokoleniem, które uważa, że wszystko mu się należy i nie musi za nic dziękować? Nie wiem. Dla mnie z tej bajki morał taki: nie pomagać małolatom. Przynajmniej nie straci się dwóch i pół godziny cennego czasu, który można wykorzystać np. samorozwój duchowy w postaci koszenia wirtualnej farmy.
Komentarze
Prześlij komentarz