Uraz

Sześć lat temu, między 29 kwietnia a 3 maja, miałam przyjemność uczestniczyć w objeździe naukowym studentów IHS UJ po Dolnym Śląsku. Na podstawie tej wojaży śmiało można by napisać powieść o charakterze komicznym, jednakże tutaj ograniczę się tylko do jednej, szczególnie łechczącej moje ego opowiastki.
Ostatni dzień wyjazdu, Trzebnica. Nie udało nam się zobaczyć wszystkich planowanych miejscowości, po prostu nie wyrobiliśmy się czasowo. Zostały trzy samotne sierotki: Brzeg, Jemielnica i Uraz, i trzeba było wybrać, do której się udamy. Dla mnie i kolegi Marcina najważniejsza była ta ostatnia. Każdy, kto jest fanem osiemnastowiecznej rzeźby lwowskiej wie, że to tam właśnie po II wojnie światowej trafiła część rzeźbiarskiego wyposażenia z kościoła parafialnego w Nawarii pod Lwowem dłuta Macieja Polejowskiego [wykonane przed 1766 r.]. Więc jak tu być na Dolnym Śląsku i nie zobaczyć takich perełek? No nie do pomyślenia! Niestety, gotyckie freski w kościele w Jemielnicy miały silniejsze lobby: grupa kilkunastu mediewistek przeciwko dwóm świrom na punkcie lwowskiego rokoka. Nie było siły, polegliśmy w demokratycznym głosowaniu. Marcin bardzo się tym zmartwił, ale ja postanowiłam walczyć do końca. A że metody niekoniecznie były ekhmmm… legalne… Podeszłam więc do głównego organizatora objazdu, kolegi Tomasza, który to wówczas smalił do mnie cholewki i wprost powiedziałam: „Jeżeli nie pojedziemy do Urazu, to nie odezwę się do Ciebie do końca studiów.” Tomasz nie powiedział nic. Wsiedliśmy do autokaru.
Byliśmy już na autostradzie, niedaleko zjazdu do Jemielnicy. Tomasz nachylił się nad kierowcą i coś mu po cichutku szepnął. Parę minut później poinformował przez pokładowy mikrofon, że właśnie przejechaliśmy „przez przypadek” zjazd do jemielnickiego kościoła i jedyne, co nam w tej sytuacji pozostaje, to udać się do Urazu – bo to po drodze i w miarę blisko. I na nic zdały się protesty oburzonych mediewistek. Kościół p.w. św. Michała Archanioła z rzeźbami Polejowskiego stał się nieodwołalnym punktem naszej eskapady.
Długo z Marcinem adorowaliśmy tą piękną, lwowską snycerkę. Zwłaszcza krucyfiks, który pierwotnie znajdował się w ołtarzu głównym nawaryjskiego kościoła, a dziś jest zawieszony na ścianie bocznej świątyni w Urazie. Reszta grupy, zwłaszcza średniowieczne lobby, patrzyła na nas wrogo. Podczas, gdy Marcin z zapałem robił mu zdjęcia, ja stałam i niemal w ekstazie podziwiałam każdą wyrzeźbioną na jego powierzchni bruzdkę i grudeczkę. Wówczas kolega Tomasz zapytał mnie cicho, czy jestem zadowolona. „No ba!” – odparłam. Bo jakżesz to można nie być szczęśliwym widząc coś takiego? I mówże tu, że nauka jest wolna od uczuć…












Komentarze

  1. Kapitalna ta historia! My z Lublina też jeździmy na objazdy, ale akurat mój rocznik w Urazie nie był. Wielka szkoda - trzeba to będzie kiedyś nadrobić. A krucyfiks niesamowity. Dzięki za zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze jedno: te reflektory wyglądają co najmniej śmiesznie - zwłaszcza te skierowane na pachę Jezusa. A kolor ściany jak w pokoju egzaltowanej nastolatki. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. A zapomniałam dodać, że gdy kolega Tomasz usprawiedliwiał się przed mediewistkami w autokarze na swoją "obronę" dodał [patrząc prosto na mnie]: "Bo to wszystko przez te piękne kobiety..." Czyli atak frontalny - jakby nie było. ;-)))
    Ten śląski objazd obfitował w wiele komicznych zdarzeń i dlatego pewnie do niego jeszcze wrócę. Zwłaszcza, że koledzy Marcin i Michał zrobili naprawdę bardzo dużo zdjęć.
    A do Urazu to musiałam pojechać, gdyż parę miesięcy wcześniej byłam we Lwowie, gdzie syciłam swe gały lwowską snycerką, a zwłaszcza Pinslem. Te rzeźby wywarły na mnie wielkie wrażenie. Więc nie zobaczyć Polejowskiego w Polsce? Byłam bardzo zdeterminowana. :-)))
    A co do otoczenia krucyfiksu - zbytnio się nie czepialiśmy, gdyż widać, że parafia dba o te rzeźby, co jak na polskie warunki nie jest normą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skoro jesteś taką adoratorką rzeźby lwowskiej, to zapewne byłaś w Przemyślu, Sandomierzu i Leżajsku, zwłaszcza, że to blisko Rzeszowa. Jeśli nie - polecam. :)

    A kolega Tomasz naprawdę uroczy. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Taaa... kolega Tomasz to był naprawdę uroczy typ... :-)))

    W Przemyślu i Leżajsku byłam nie raz. Z przemyskich zabytków moim ulubionym jest ambona u Karmelitów Bosych. http://www.zabytki.pl/sources/bochnak/images/59.jpg

    Przydałoby mi się jednak pojechać do Sandomierza. Byłam tam w czwartej klasie podstawówki, a wtedy jeszcze nie wiedziałam, że historia sztuki wogóle istnieje. ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniały objazd, łza się w trzecim oku zakręciła, ja chciałam ukraść z kolegą średnioweczny... yyyyy, o czym ja to? ;DDD

    OdpowiedzUsuń
  7. No, no, no właśnie? :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Witraż!!! Ale ciiiiii.
    A wracając do oświetlenia to trafiłam na wsi zapadlej na drewniany kościołek, w którym ksiądz sam wszystko naprawiał i zdobywał fundusze - zrobił jupitery na barokowy krucyfiks z ... reflektorów od swojego starego poloneza. Niestety nie wystarczyło na konserwację korników i się Panu Jezusowi spod pachy wióry sypały.

    OdpowiedzUsuń
  9. Trzeba było te pachy sfotografować. Można by zrobić coś w rodzaju antyreklamy dla tych ludzisk, którzy nie myją się zbyt często. "Tak się właśnie kończy brak higieny" - brzmiałby hasło. ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty