Bill

Wrzesień 2001 roku. Sobota. Mając w pamięci zeszłotygodniową audycję „Jazz Piano Forte” Tomasza Szachowskiego, w której gościł mój ukochany Oscar Peterson, nie myślałam, że tego dnia usłyszę w eterze coś, co przesunie go z miejsca pierwszego na drugie w moim osobistym rankingu muzyków jazzowych. A jednak, o czternastej z minutami zmieniło się całe moje dotychczasowe pojmowanie muzyki.
Nie było gromów czy też dzikiej ekwilibrystyki po klawiaturze za pomocą palców. Nagle wszystko się zatrzymało i ucichło. I został tylko ten elegancki, miękki, oszczędny, lecz nie oschły i nieco liryczny dźwięk, który przepływając przez mózgowe półkule przybliżał człowieka do Absolutu. To właśnie był Bill.
Status Billa Evansa w muzyce jazzowej jest nieco dziwny. Z jednej strony grał z genialnym Milesem na kultowej „Kind of Blue”, z drugiej strony takie jazzowe tuzy, jak Lee Konitz próbują deprecjonować jego talent na rzecz pianistów młodszej generacji np. Brada Mehldau. Bill jest więc jednym z tych wielkich, ale nieco zapomnianych, trzymanych na uboczu wyobrażeń o muzyce jazzowej. A szkoda, bo jego twórczość jest dla mnie [pomijając kilku innych wielkich muzyków] wręcz esencją jazzu przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Świetnie czuć w niej pewien minimalizm, precyzję oraz brak efekciarstwa – tak charakterystyczny dla poczynań starszej, zanurzonej jeszcze w be-popie generacji. Cała trudność billowego grania zasadza się na tym, że trzeba się przy nim całkowicie – choćby na moment – wyłączyć z bieżącego życia. Zostawić za sobą gary, Fejsa, głupie gadki na czacie, miauczącego współmałżonka itd. To jest jak wejście do świątyni – wymaga oddania, skupienia i cichej kontemplacji. W przeciwnym razie cały czar evansowej muzyki pryska. I to może właśnie sprawia, że Evans stoi na uboczu muzycznego panteonu, żyjemy bowiem w czasach, w których Sacrum usycha jak niepodlewana roślina, a my patrzymy z obojętnością na ten cichy proces zamierania. W końcu pragnienie można też ugasić colą z lodówki.

Skoro billomuzyka to czyste Sacrum, to nie można się nim przejeść. Na zakończenie więc tylko jeden utwór. Ale jaki...

http://www.youtube.com/watch?v=RjM8G4VwAqY&feature=related


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty