Opowieści zwyczajno-niezwyczajne
W dzisiejszym wydaniu RZ-ARTu chciałabym zaprezentować artystkę pochodzącą z najstarszego pokolenia rzeszowskich twórców, Zuzannę Kusek-Kud.
Pani Zuzanna urodziła się w 1932 roku w Jaźwinach koło Dębicy. Studiowała na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie: w 1958 roku otrzymała dyplom w pracowni Jerzego Fedkowicza. Po studiach przyjechała do Rzeszowa, gdzie po dziś dzień mieszka i twórczo pracuje. Zajmuje się malarstwem i grafiką. Wraz z mężem Alfredem Kudem – również malarzem – współtworzyła artystyczną Grupę XIV.
Powiem szczerze, że miałam z Panią Zuzanną wielki kłopot. Podczas stażu w BWA musiałam napisać na temat jej twórczości komentarz, ale nie wiedziałam jak ją [twórczość rzecz jasna ;-)] „ugryźć”. Nie chciałam popełnić bardzo popularnego wśród historyczno-sztucznej braci błędu, a mianowicie „czytać” wszystkich obrazów artystki przez pryzmat jej prywatnego życia. Ta metoda nie jest całkowicie zła, ale obcowanie z twórcami nauczyło mnie, że bywa zawodna i trzeba ją stosować z umiarem. Przeto biedziłam się z panią Kudową aż do tego tygodnia, kiedy patrząc na jej prace coś mi się przypomniało. „Widziałam tak ostro, tak ostro, jakbym nie chciała widzieć”. To słowa pewnej kobiety, cierpiącej na schizofrenię, którą poznałam podczas pobytu w Kobierzynie – opisywała mi swój stan podczas kolejnego nawrotu choroby. Ale, ale! Nie chodzi mi o to, by bawić się w psychiatrę i za pomocą dzieł diagnozować naszą malarkę. Raczej, że te słowa bardzo dobrze oddają ducha jej twórczości, obojętnie od przyjmowanego przez artystkę modusu formalnego. Czy to faza kubistyczna, surrealistyczna czy też realizmu rodem z dzieł niderlandzkich mistrzów piętnastego wieku kompozycje Zuzanny Kusek-Kud są przejmująco ostre. Nie tylko dlatego, że na płótnie wszystko jest tak maksymalnie wylizane i dopieszczone, ale przede wszystkim w warstwie treściowej. Widać, to czego na ogół nie zauważamy – to wszystko, czego nie potrafimy, bądź nie chcemy dostrzec. Tak jak strach na twarzy łysego barbarzyńcy, albo też cichy dramat postaci-cienia, widocznej przez okno w pięknej martwej naturze z naczyniami na stole [ostatni obrazeczek]. Kudowa w swoich zwyczajno-niezwyczajnych opowieściach nas [widzów] nie oszczędza: w pewnym sensie czujemy nawet pewien przymus przyjęcia takiego oglądu świata, jaki malarka nam proponuje. Zupełnie, jak gdybyśmy przez tę chwilę poznawania obrazu byli jego niewolnikami, jakbyśmy nie mogli regulować naszego osobistego postrzegania za pomocą woli. Z drugiej strony coś nas do tego „więzienia” przyciąga. Być może to masochizm. Ale być może i głód, poczucie braku czegoś ważnego. Czego? No właśnie: sami musimy sobie odpowiedzieć.
Przepraszam, że serwuję niezbyt dobre pod względem jakości reprodukcje [mam na myśli zwłaszcza te ostatnie], więc w pewnym sensie musicie uwierzyć mi na słowo. Albo może lepiej mi nie wierzcie, tylko postarajcie się, by zobaczyć prace tej artystki „na żywo”. Będzie ku temu okazja, gdyż jesienią rzeszowski oddział ZPAP będzie organizował wielką wystawę twórczości swoich członków z okazji stulecia Związku. Jako, że pani Zuzanna również do niego należy, więc jej obrazy z pewnością znajdą się na tej ekspozycji. Póki co, kilka miniaturek. Zapraszam do oglądania i komentowania.
Komentarze
Prześlij komentarz