Cataluña - heroica

"Kiedy okopy są oddalone od siebie o pięćset metrów, trafienie kogoś jest wyłącznie dziełem przypadku. Oczywiście mieliśmy rannych, ale w większości z powodu samookaleczeń. Pamiętam dobrze, że przyczyną pierwszych pięciu rannych, których ujrzałem w Hiszpanii, stała się nasza własna broń - nie twierdzę, że działali rozmyślnie, był to raczej skutek nieostrożności albo wypadku. Nasze wysłużone karabiny stanowiły źródło zagrożenia. Niektóre z nich płatały złośliwe figle, strzelając po trąceniu kolbą o ziemię; widziałem, jak w ten właśnie sposób żołnierz przestrzelił sobie rękę. Natomiast świeżo przybyli rekruci strzelali do siebie w ciemnościach. Nie zapadł jeszcze nawet zmrok, gdy pewnego wieczoru wypalił do mnie wartownik z odległości dwudziestu metrów; chybił o metr - Bóg jeden wie, ile raz poziom strzeleckich umiejętności Hiszpanów ocalił mi życie. Innym razem wyruszyłem na patrol w gęstej mgle i przezornie uprzedziłem o tym dowódcę warty. W drodze powrotnej potknąłem się o krzak, przestraszeni wartownicy podnieśli wrzawę, że nadchodzą faszyści, a mnie spotkała średnia przyjemność przysłuchiwania się dowódcy straży, który rozkazywał wszystkim otwarcie ognia w moim kierunku. Oczywiście położyłem się i pociski nieszkodliwie przelatywały nade mną. Nic nie przekona Hiszpana, a przynajmniej młodego Hiszpana, że broń jest niebezpieczna. W jakiś czas później robiłem zdjęcie załogi przy karabinie maszynowym, który był skierowany wprost na mnie.
- Tylko nie strzelajcie - powiedziałem półżartem, ustawiając ostrość obrazu w aparacie.
- Skądże znowu.
W następnej chwili powstał przerażający grzmot i strumień pocisków minął moją twarz tak blisko, że ziarna prochu wbiły mi się w policzek. Nie stało się to rozmyślnie, ale załoga cekaemu uznała całe wydarzenie za dobry kawał. A przecież nie dalej niż parę dni wcześniej oglądali poganiacza mułów zastrzelonego przypadkowo przez delegata politycznego, który zabawiając się automatem, ulokował pięć kul w jego płucach.
Źródło zagrożenia, choć nie tak duże, stanowiły również trudne hasła używane przez wojsko. Były to kłopotliwe pary słów połączone ze sobą na zasadzie hasło-odzew. Miały zazwyczaj wzniosły i rewolucyjny charakter, jak na przykład: Cultura-progreso albo Seremos-invencibles, i często trudno było wymagać od niepiśmiennego wartownika, aby zapamiętał te górnolotne słowa. Pewnej nocy, jak sobie przypominam, hasło brzmiało Cataluña-heroica, i Jaime Domenech, wiejski chłopak o twarzy jak księżyc w pełni, podszedł do mnie z wielce zakłopotaną miną, prosząc o wyjaśnienie.
- Heroica - co to takiego ta heroica?
Powiedziałem mu, że to to samo, co valiente. Niewiele później natrafił przypadkowo w ciemnościach na okop i wartownik rzucił wezwanie:
- Alto! Cataluña!
- Valiente! - krzyknął Jaime, pewny, że odpowiada właściwie.
Pif-paf!
Wartownik jednak nie trafił. I tak już było podczas tej wojny, że kiedy tylko ktoś mógł w kogoś nie trafić, to zawsze mu się to udawało."


George Orwell, "Hołd dla Katalonii" i inne teksty o hiszpańskiej wojnie domowej, tłum. Lesław Kuzaj, Wojciech Madej, Anna Husarska, Marcin Szuster, Warszawa 2006, s. 65

Komentarze

Popularne posty