Let There Be Oasis

Jeżeli ktoś w latach dziewięćdziesiątych odrastał na więcej niż metr od podłogi i nie słyszał o Oasis to znaczy, że bezpowrotnie przespał całą dekadę. Żadne muzyczne podsumowanie tego okresu nie obędzie się bez piosenek takich „Wonderwall” czy „Don’t Look Back In Anger”, zaś kolumny gazet były zapełnione wiadomościami o poalkoholowych ekscesach i publicznych pyskówkach braci Gallagherów – choćby tych, które przekreśliły ich plany podbicia amerykańskiego rynku muzycznego.
Był to zespół bardzo niestabilny, jego skład zmieniał się wielokrotnie. Ciągłość zapewniał jedynie braterski duet Noel – Liam. Choć cóż to był za duet: chyba jeden z ostatnich gitarzystów, potrafiących komponować klasycznorockowe perełki i posiadacz głosu, który pojawia się tylko raz na pokolenie. Żadnemu z nich nie można było odmówić charyzmy, ale też i pełnokrwistości. Ale praca w ciągłym konflikcie musiała się kiedyś skończyć. Wiadomość o rozpadzie zespołu bardzo mnie zasmuciła: coś się na dobre skończyło. Nie chodzi o to, że w przyszłości nie będzie muzyków, którzy będą dumnymi dziedzicami Beatlesów i innych kapel z lat sześćdziesiątych. Raczej o to, że muzyków wykopią ze sceny ludzkie produkty muzyczne. Że zaleje nas sztuczność. Właściwie ten proces już trwa. Choć nie bardzo wierzę w cuda, to mam nadzieję, że zdarzy się coś, co go zahamuje i odwróci. A póki co, zostaje wracać do starych nagrań. Jak choćby do tego, jednego z moich ulubionych.


http://youtu.be/3TqJa0RZOUc

Komentarze

Popularne posty