Don't panic
I znów zdjęcia. Może dlatego, że w moich trzęsących się – w skutek brania piksów – łapach łatwiej mi utrzymać ciężki aparat niż leciutki ołówek czy pisak. Fotografia to obecnie jedno z nielicznych miejsc, gdzie czuję się wolna. Gdzie robię, co chcę. Owszem, często żałuję, że nie udaje mi się zrobić jakiegoś ślicznego kadru [takiego „pysznego deseru z wisienką”], na widok którego wszyscy by się zachwycali. Uważam bowiem, że zrobienie takiej fotki jest szalenia trudne i bardzo podziwiam osoby, które tę umiejętność posiadają. U mnie zawsze są brzydactwa i dziwactwa, zmęczenie i kurz, monochromatyzm i melancholia. Właściwie nigdy specjalnie nie musiałam się uczyć widzieć w czerni i bieli, tzn. jak zalecają poradniki fotograficzne nie robiłam sobie takich klaserów z odwzorowaniem barw czy nie patrzyłam na przyszły kadr przez szary filtr. Być może dlatego, że jak wskazują najnowsze badania, osoby cierpiące na depresję słabiej widzą kolory niż ludzie zdrowi, zaś ja w końcu taką usystematyzowaną naukę fotografii zaczęłam dopiero po pobycie na oddziale zamkniętym.
Właściwie to nie bardzo wiem, dlaczego dziś wrzucam akurat ten film, skoro w kolejce czeka kilka innych. Został zrobiony 23 oraz 27 i 28 lipca na pożyczonym Nikonie, Ilfordzie Delta 400 ISO, także okazyjnie przy pomocy statywu oraz „Madzi”, czyli leciwej zewnętrznej lampy błyskowej marki National. Tym razem w słuchawkach towarzyszył mi debiutancki album Coldplay – „Parachutes” [tutaj jest prawie cały, można sobie więc go zapuścić: http://www.youtube.com/view_play_list?p=AEB8C2F7844BAB1A ]
Właściwie to nie bardzo wiem, dlaczego dziś wrzucam akurat ten film, skoro w kolejce czeka kilka innych. Został zrobiony 23 oraz 27 i 28 lipca na pożyczonym Nikonie, Ilfordzie Delta 400 ISO, także okazyjnie przy pomocy statywu oraz „Madzi”, czyli leciwej zewnętrznej lampy błyskowej marki National. Tym razem w słuchawkach towarzyszył mi debiutancki album Coldplay – „Parachutes” [tutaj jest prawie cały, można sobie więc go zapuścić: http://www.youtube.com/view_play_list?p=AEB8C2F7844BAB1A ]
Bardzo!
OdpowiedzUsuńZwłaszcza w szale, w tym tłumnym zestawieniu. Konik i kawa są przejmujące, drżąco skupione. I ten straszny pomnik - pokazałaś jego mięśnie i kręgosłup, nigdy tak na niego nie patrzyłam. Ciągi pionów i poziomów w wielu kadrach - fantastyczne!
Konika by nie było, gdybym w zeszłym roku nie walczyła o niego jak lwica. Był remont i siostrzyce miały szał wyrzucania wszystkiego. Nie mogłam pozwolić jednak na takie bestialskie pozbycie się starych zabawek.
OdpowiedzUsuńKawa też była problematyczna. Plama zrobiła się przez przypadek. W popłochu szukałam baterii do aparatu, a potem odpowiedniego miejsca do zrobienia zdjęcia nim ktoś wstanie i zetrze mi ją papierowym ręcznikiem. Scena jak z komedii: stoję na stołku i fotografuję rozlaną Inkę, stojącą na blacie po drugiej stronie kuchni. ;-)
Pomnik... ma wielkiego pecha, bo wszyscy traktują go pobieżnie. A piony i poziomy... Cieszę się, że Ci się podoba. Szef zakładu, w którym wywoływałam ten negatyw też był zachwycony. Ja w pierwszym odruchu miałam ochotę wszystko poprawić, potem zmieniłam zdanie. Ale na Foto Odlocie moje zdjęcia i tak by nie przeszły. :-))
Świetne, naprawdę bardzo dobre!
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń