Domek z kart
Nie lubię majowego weekendu. Wprost nie cierpię. I to nie tylko dlatego, że nim nastanie tych kilka dni wiosennej laby nikt już nie myśli normalnie, tylko odpływa w wyobraźni nad jeziora, góry, lasy czy grille, czyniąc życie tej zdroworozsądkowej reszty po prostu nieznośnym (ktokolwiek musiał coś w tym czasie załatwić, np. w Bibliotece Jagiellońskiej, ten wie, co mówię). Równo cztery lata temu moja depresja rozpasła się na tyle, że samodzielne poradzenie sobie z nią stało się niemożliwe. Nie będę wdawać się w szczegóły - są zbyt osobiste. W każdym razie od tamtej pory przełom kwietnia i maja jest dla mnie czasem dogłębnej introspekcji. A żeby to jako przedstawić w formie skondensowanej, przywołam tutaj coś, co zdażyło mi się napisać jakieś trzy lata temu. Chyba najlepiej odda, co mi dziś błąka się po głowie:
„House of cards”
Już czuję tę falę, co
delikatnie łaskocze nozdrza.
Rzeczne statki kiwają się
w jej miarowym rytmie.
Słońce uśmierca resztki
zimy tlącej się jeszcze
w głowie, ponad którą świat
pędzi gdzieś przed siebie.
Nie wiadomo gdzie.
Za plecami Salwator pomału
odchodzi w przeszłość.
A w uszach dźwięczy
syreni śpiew Thoma Yorke’ a –
czy to jeszcze Kraków?
Choć przedwiosenna pustka
dalej trwa, już niedługo
będzie stawiać opór.
A wraz z zieloną eksplozją
fala śmierci zmiecie to, co
zmieść miała. Statystyki
są nieubłagalne: wiosną
umiera najwięcej ludzi…
Jako człowiek ceniący spokój ucieszyłem się nawet, że wszyscy pojechali. Po osiedlu mało kto się błąkał więc dziś było na prawdę kojąco cicho :)
OdpowiedzUsuńWieczorny spacer przygnał tylko pesymistyczne myśli. One zwykle zlatują się chmarami. Dziw bierze, bo zwykle takie nastroje zachęcają do "dogłębnej introspekcji" o której pisałaś. Mówię wtedy do siebie. Pio czas wyłączyć koncypowanie.
Emocji logiką jeszcze nie przegadałem...
Pio
Ja też nie. :-)
OdpowiedzUsuń