"(...) i poprowadzi (Cię), dokąd nie chcesz."

Nie mogę powiedzieć, że depresja wiąże się tylko i wyłącznie ze spotykaniem nieczułych kretynów na swojej drodze. Była by to z mojej strony wielka niesprawiedliwość wobec tych, którzy przez te cztery lata wyciągali i wyciągają do mnie rękę. A zdaję sobie sprawę, że nie było to dla nich proste, gdyż musieli przełamać własne zakłopotanie, jakie wpoiło im w tych sprawach wychowanie w zidiociałym społeczeństwie. Często te osoby mi mówiły i mówią, że mi współczują, że jestem biedna itd. Różny miałam do tego stosunek w przeciągu tych czterech lat. W początkowym okresie choroby potrzebowałam takiego użalania się nad moją osobą, później bardzo mnie to złościło, teraz podchodzę do tego z większym zrozumieniem. Wiem, że ludzie tak naprawdę nie mogą w pełni współodczuwać tego, co osoba chora na depresję. Ale bynajmniej nie odbieram tego jako pustego, pozbawionego wartości gestu. Zdobycie się w tym wypadku na choć odrobinę empatii jest naprawdę czymś bardzo trudnym, trzeba bowiem wyobrazić sobie ból, jakiego nie ma się szansy poznać osobiście, a jaki codziennie zabijają we mnie leki. Choć mnie bardzo cieszy, że nie muszą iść tam, gdzie byłam i teraz jestem, a gdzie znalazłam się nie z własnej woli. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby mieć na koncie psychozy, dwóch prób samobójczych, pobytu w szpitalu z atrakcjami w postaci brezentowego kaftanu, kilku lat psychoterapii i lekoterapii oraz przebytej samobójczej śmierci jednego z przyjaciół. Też nie chciałam, ale kijem Wisły nie cofnę. Mogę jednak pomyśleć o tych wszystkich ludziach, którzy byli ze mną przez ten cały czas, którzy ze mną wytrzymali i od razu robi mi się cieplej.
PS. Zaś zdanie będące tytułem dzisiejszego postu usłyszałam tydzień temu na mszy u rzeszowskich Dominikanów. Jednakże nie mam zamiaru doszukiwać się w moim życiorysie jakiś mesjanistycznych pierwiastków, gdyż nie jestem zbyt religijną osobą.

Komentarze

  1. I dobrze, że nie doszukujesz się mesjanistycznych pierwiastków. Zaczął bym się martwić ;)

    Przypomniał mi się mało ambitny film, jaki oglądałem niedawno. Jeden z bohaterów w groteskowo prosty sposób z zadumą kilkakrotnie powtarzał (nie cytując dosłownie oddam tylko sens): "jak mało w życiu zależy od nas, a jak wiele od przypadku" Fabuła kręciła się też wokół tego stwierdzenia. Że jakkolwiek by się nie starać, życie płynie obok nas. Starając się je zmieniać, zmieniamy mniej niż potrafi zmienić przypadek.
    Z drugiej strony spotkać można się z opiniami, że człowiek który naprawdę czegoś chce, może osiągnąć wszystko. Jedyny warunek, trzeba naprawdę tego chcieć. Taaa.. ;)

    Życie wytycza szlak tak gdzieś pośrodku. I faktycznie, strasznie miło, gdy tym szlakiem wędrują razem z nami inni. :)

    Pio

    OdpowiedzUsuń
  2. Otu, it means that I've got a chemical brother? ;-)

    Pio, to zdanie spodobało mi się dlatego, że jego druga część - "gdzie nie chcesz" bardzo dobrze podsumowała parę ostatnich lat. Choć patrząc na to wszystko z perspektywy wiem, że to było:
    a) nieuchronne, bo nieuświadomiona i nieleczona depresja tym się właśnie kończy;
    b) konieczne, bo cały ten syf pozwolił mi dojrzeć. Albo nie dojrzeć (bo w duszy nadal jestem gówniarą ;-), ale zyskać pewną świadomość.
    A cierpiętnictwa nie znoszę i m. in. dlatego kiedyś pożegnałam się z pewnym forum psychologicznym. ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty